"Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam" Remigiusza Grzeli w inscenizacji Zbigniewa Brzozy w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.
Od pierwszych sekund spektaklu wiadomo, że będzie dobrze. Bardzo dobrze. Początkowa historia o magnolii widzianej z ostatniego piętra dziecięcego pokoju Fallaci i gorzka teza - ażeby zerwać kwiat, doświadczyć piękna, spełnić pragnienia czy zaspokoić głód, kobieta musi umrzeć - uzmysławiają nam, że rzecz będzie o Orianie prywatnie. O tym, czego dotychczas o niej nie wiemy, o jej osobistych zachwytach i cenie jaką przyjdzie jej za nie zapłacić. Ewa Błaszczyk zaczyna świetnie i ani przez chwilę siedemdziesięciominutowego monodramu nic tego nie zmieni. Ciężko przedstawić opis sytuacji w taki sposób, by nie znużyć, by nie pogubić wątków i w końcu by zaciekawić. Prowadzi nas pomiędzy oszczędną scenografią (bo po cóż więcej przy takiej aktorce!), która będąc świadkiem i projekcją pewnych historii, głosów, ludzi i wydarzeń, ma za zadanie jej tylko nienachlanie pomagać. Jedno z pierwszych słów Oriana Fallaci poświęca mężczyźnie swoj