W PROGRAMIE poświęconym sztuce pani Lucille Fletcher nie ma końca zachwytom nad jej osobistymi walorami oraz niebotycznymi wprost wartościami jej pisarstwa. Z żalem przyznaję, że ominęła mnie przyjemność osobistego poznania pani Fletcher i stąd trudno mi zająć stanowisko w sprawie tak delikatnej, jak jej niewieście wdzięki i zalety jej ducha. Natomiast w sprawie drugiej, dzięki prapremierze (co z nieukrywaną satysfakcją program podkreśla) da się już to i owo powiedzieć. Autor wypowiedzi zamieszczonej w programie pisze: "Pasjonowało ją (panią Fletcher - przyp. MD) zawsze motanie wątków, które - bo taka jest specyfika tego gatunku literackiego - muszą się na końcu dzieła zejść, związać, tłumaczyć logicznie - tak żeby żadna luźna nitka nie pozostała poza kłębkiem". I tu ma rację. Tymczasem jednak w sztuce pani Fletcher wątki wcale tak idealnie się nie wiążą, a luźnych nitek poza kłębkiem pozostaje cały kłąb. Bo nie
Tytuł oryginalny
Bezsenność
Źródło:
Materiał nadesłany
Wiadomości Nr 26