"Yerma" w reż. Wojtka Klemma w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
"Yerma" Lorki to dramat wzruszający, nieledwie melodramat, zmysłowy, podszyty namiętną krytyką obyczajowości - tytułowa bohaterka doznaje psychicznych tortur, nie wypełniając swego najważniejszego posłannictwa jako matka. Jej bezpłodność staje się źródłem cierpień i prześladowań. Z tej psychologicznej warstwy sztuki w Studiu nie pozostało nic. Wojtek Klemm z konsekwencją mówi emocjom "nie", realizuje swój pomysł na teatr postbrechtowski, porzucając psychologizm na rzecz demonstracyjnej, zimnej teatralności. Pytanie, czy warto było to czynić, skoro sztuka podpowiada zgoła inne konwencje, jest o tyle nie na miejscu, że wykonanie grzęźnie w bezradności. Aktorzy poruszający się z trudem po gąbczastym, pochylonym pod kątem podeście, ledwo powłóczą nogami, męczą się, dyszą, tracą głos i dykcję, niwecząc zamysł inscenizatora - jedynie Elżbieta Piwek uchodzi z tej katastrofy cało. Gdyby dyrektor Studia nie podał się do dymisji już wcześ