Teatr "Wybrzeże" pod dyrekcją Macieja Nowaka kocha się reklamować. Zachłystywanie się na wyrost stało się obowiązującą modą. Prapremiera "Preparatów" Ingmara Villqista poprzedzona została nadętą "propagandą sukcesu". Villqist napisał specjalnie dla "Wybrzeża" (bo tu też korzysta z etatu reżysera) najnowszą swą sztuczkę z cyklu "Beztlenowce".
Znowu byłam na widowni, która reagowała dość uprzejmie, choć powinna była gwizdać. Teatr zajął widzom - bez specjalnego powodu - dwie godziny w czasie przedświątecznym, a to zobowiązuje. Ingmar Villqist jest "pieszczochem" literackim. Bardzo zręcznie pomyślana i napisana sztuka "Noc Helvera" przyniosła autorowi błyskawiczną sławę i dobre notowania. Roman Pawłowski, krytyk z "Wyborczej", co rusz głosi peany o wielkim współczesnym dramaturgu. Villqist rzeczywiście ma talent i wielką zręczność językową. Sceniczna opowiastka "Oskar i Ruth" też przyniosła Villqistowi uznanie. Potem zaczęły się pojawiać "Beztlenowce", cykl jednoaktówek. Aż wreszcie przyszła w tym cyklu pora na "Preparaty" w Teatrze "Wybrzeże". To sztuka nadęta i przedumana, zbudowana metodą "składania scenek" (co można robić w nieskończoność). Nie brak w "Preparatach" ironii, jest pastisz, a nawet groteska, ale wszystko się jakoś nie klei i nie stroi teatralnie. Drażniący