- Jeśli się działa lokalnie, to niestety zazwyczaj też myśli się lokalnie, i Polska w wyniku tego typu myślenia ugrzęzła w strasznej prowincjonalizacji. Myślę, że w PRL-u nie było takiego poczucia separacji, bycia na marginesie, jak obecnie - Maciej Nowak w rozmowie z Witoldem Mrozkiem w książce "20/20" o dwudziestoleciu Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Witold Mrozek: Kiedy polski teatr znów zapragnął zajmować się polityką? Był jakiś moment zwrotny? Maciej Nowak: Na pewno było to nie wcześniej niż w roku 1997, bo wtedy zaczyna się zupełnie nowa energia. Tak naprawdę do 1997 roku przerabialiśmy wciąż pewne nurty i ambicje jeszcze z lat 80., z czasów PRL-u. Później idzie nowa fala. Który spektakl był pierwszy? Być może "Młoda śmierć" z 1996 roku, co przeczyłoby mojej periodyzacji. Spektakl Anny Augustynowicz według tekstu dziennikarza Grzegorza Nawrockiego, mówiącego o agresji u młodzieży. To był bardziej obyczajowo-społeczny temat. Ale też polityczny - o tyle, że reżyserka i artyści wskazali na jakieś zjawisko, które nie funkcjonowało w dyskusji publicznej. Wszyscy byli raczej zajęci entuzjazmem transformacyjnym. Nie zauważyliśmy tego, co zaczyna się rodzić na marginesie, poza główną dyskusją. WM: To był początek teatru dokumentalnego w III RP? MN: W III RP - tak. Przypominam