„Dorian" Darryla Pinckneya w reż. Roberta Wilsona z Nacionalinis Kauno Dramos Teatras w Kownie na 28. MFT „Kontakt" w Toruniu. Pisze Maria Wierzbicka w Teatrze dla Wszystkich.
Scena otwierająca „Doriana” Roberta Wilsona przenosi nas do pracowni Francisa Bacona, pełnej ekspresjonistycznych płócien. Aktor przemieszcza się, brodząc w pomiętych gazetach. Nastrój nasuwa skojarzenia z Schulzem czy Hassem, a zarazem przypomina życie i usposobienie Oscara Wilde’a, który uczynił swoje cierpienie romantycznym i pięknym. Wkraczamy w świat niezwykle literacki, wzruszający i zupełnie nie z tej epoki. O postmodernizmie jeszcze nikt nie słyszał, króluje dekadencja, a cierpienie w procesie twórczym wydaje się wystarczającym tematem do stworzenia tekstu kultury.
Twórczość Francisa Bacona, charakteryzująca się brutalnym realizmem i intensywną emocjonalnością, często poruszała tematykę ludzkiego cierpienia, izolacji i przemijania. Plastyczne ukrzyżowania i krzyczący papieże prowadzą nas ku poetyce głębokiego niepokoju i lekkiej perwersji, czego u czystego Wilsona nie doświadczamy. Reżyser tworzy swój teatr w opozycji do współczesnych dominant, do których przyzwyczajony jest polski widz (szok i kontrowersja), i wspaniale i niepokornie, tylko dlaczego Bacon? Znany archetyp artysty, z lekkim meta-narracyjnym odcieniem, objawia się w postawieniu głównego bohatera obok jego sobowtóra, mentora, a może samego siebie z przyszłości. Wygłasza do widzów słowa, których znaczeń przestałam szybko próbować zrozumieć. Słyszałam literaturę, nijak nie udramatyzowaną, jakby ktoś czytał mi do ucha prozę Manna czy Kafki. Aktorzy, ubrani w długie płaszcze i kapelusze, to geometryczne, wyczyszczone sylwetki. Ich przegięta, marionetowa intonacja jest iście kantorowska. Podczas spotkania po spektaklu Wilson, zapytany o doświadczenie z realizacji w Polsce, zwrócił uwagę na znaczenie dla światowego teatru polskich artystów wizualnych w działaniach performatywnych i teatralnych drugiej połowy XX wieku.
Oscar Wilde, urodzony 16 października 1854 roku w Dublinie, był jednym z najważniejszych pisarzy i dramaturgów epoki wiktoriańskiej, znanym z błyskotliwego dowcipu, ekstrawaganckiego stylu życia i dzieł takich, jak „Portret Doriana Graya” czy „Bądźmy poważni na serio”. Wilde był również znanym dandysem, który swoimi kontrowersyjnymi poglądami i otwartym podejściem do swojej seksualności wywoływał skandale. Jego życie zakończyło się tragicznie – skazany za „rażącą nieprzyzwoitość” spędził dwa lata w więzieniu, co złamało go fizycznie i psychicznie.
U Wilsona lądujemy w świecie bardzo literackim, wzruszającym i zupełnie niedzisiejszym. Kabaretowe sekwencje magnetycznie działają na widza, utrzymują uwagę dzięki temu, że są jak życie na pokaz. Potencjał pierwszej sceny Wilson porzucił na rzecz klasycznego kosmosu, który choć piękny, oddalał od tekstu, a imperatyw rozumienia słów szybko przestał obowiązywać. Ostatecznie zdecydowałam się rozpłynąć w pięknie obrazów i nastroju. Co współczesny młody widz może z tego spektaklu wyciągnąć? Niewiele, za mało. Ale miło jest spojrzeć na twórczość, która nie wstydzi się, że jest widowiskowa, nawet efekciarska, piękna, trochę staroświecka i bez żenady cofania się w sobie, snuje opowieść – tylko że teraz już tylko o samej sobie.