- Są decyzje, które podejmuje się, mając 17 lat i nie są one decyzjami do końca racjonalnymi. I nigdy nie wiadomo, czy są słuszne - mówi o swoim wyborze zawodowym. Choć nigdy nie żałował, że został aktorem, to jednak uważa, że w jego fachu wiele zależy od szczęścia i... ślepego losu! - mówi JERZY RADZIWIŁOWCZ, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.
Choć już do kilkunastu lat związany jest Pan z Teatrem Narodowym, ludzie wiążą Pana z Krakowem. A przecież dzieciństwo spędził Pan na warszawskim Grochowie? - Jestem warszawiakiem. Rzeczywiście z Grochowa. Jak Pan wspomina czasy dzieciństwa? - Dobrze. To była i jest fajna dzielnica Warszawy. Sekundę od centrum, krok od Saskiej Kępy, bo tam też wyprawialiśmy się z kolegami... Siedzieliśmy w Parku Skaryszewskim. Chodziliśmy na Stadion X-lecia. Zimą z korony stadionu zjeżdżałem na sankach w stronę ulicy Zielenieckiej. Świetny zjazd! To były moje okolice... I tam pewnie dokonywał Pan pierwszych ważnych wyborów. Co zdecydowało, że wybrał Pan szkołę aktorską? Trochę się Pan później z tego zawodu wyśmiewał, mówił Pan, że to taki sam zawód jak każdy inny... - Nie wiem. Trudno powiedzieć. Są decyzje, które podejmuje się, mając 17 lat i nie są one decyzjami do końca racjonalnymi. I nigdy nie wiadomo, czy są słuszne. W Liceum im. Wys