Cała sztuka teatru polega na tym, by widza poruszyć, sprawić, aby poczuł się "dotknięty" tym, co przed chwilą przeżył. Wychodząc z najnowszego spektaklu Krystyny Meissner "Fernando Krapp napisał do mnie list" czułam wszechogarniającą obojętność, nawet mimo tego, iż kilka scen wydało mi się bardzo atrakcyjnych.
Spektakl jest historią wrażliwej dziewczyny. Julia (Maja Ostaszewska) zostaje "sprzedana" przez bankrutującego ojca obłędnie bogatemu Fernandowi. Na początku jest ona zbuntowaną i niezwykle współczesną, ubraną w luźną, flanelową koszulę nastolatką, która ma jeszcze swoje zdanie. Pod wypływem męża, manipulującego ludźmi z perwersyjną przyjemnością, staje się marionetką z biegiem czasu zmuszoną do zupełnej uległości. Fernando Krapp w wykonaniu Krzysztofa Globisza sprawia wrażenie chama. Ale to tylko pozory. Jest on bardzo przebiegłym, inteligentnym, chodzącym twardo po ziemi człowiekiem, co widać w momencie, gdy postanawia pozbyć się kochanka żony. Z pełnym spokojem doprowadza do sytuacji, w której kobieta przekonuje się o niegodziwości Hrabiego, wypierającego się w obecności psychiatrów bliższych z nią kontaktów. Trudny tylko jest do zrozumienia fakt, iż cokolwiek może łączyć rozedrganą wewnętrznie Julię z fircykowatym H