Przedstawienie zostanie w pamięci gdzieś obok piosenek z dzieciństwa, które cały czas są dla nas ważne, których cały czas słuchamy, choć nie trudno oprzeć się wrażeniu, że ich artystyczna wartość jest problematyczna - o "Locie nad kukułczym gniazdem" w reż. Jana Buchwalda w Teatrze Powszechnym w Warszawie pisze Borough of Islington z Nowej Siły Krytycznej.
Uniwersalizm "Lotu nad kukułczym gniazdem" jest monstrualnych rozmiarów. Głębia i symbolizm dociera do czytelnika powoli. Chwilę trwa, zanim opowieść o pacjentach szpitala psychiatrycznego ułoży się na żołądku. Później literacki geniusz Keseya rozprowadzany jest po ciele. Kiedy dotrze do mózgu - jest po nas. Przeczytanie tej książki grozi przedawkowaniem humanizmu. Dla wielu może być ona zbyt dużą porcją wiary w człowieka - istoty kreującej rzeczywistość, a nie tylko na nią skazanej. Jan Buchwald nie uwierzył w kenseyowskie nawoływania o twórczej mocy jednostki. Spektakl jest tylko piękną kalką, pełną nadziei odbitką bez inwencji; pomnikiem Człowieka, wystawionym przez reżysera, któremu zabrakło odwagi przy adaptacji tekstu. Już od początku coś jest nie tak. Scenografia. Jak "Lot" to oczywiście: szpital, kraty w oknach i odgrodzone pomieszczenie Wielkiej Oddziałowej. Pusta jeszcze przed spektaklem scena jest ostrzeżeniem. W tej historii b