EN

8.06.2024, 12:52 Wersja do druku

Bez nadziei

„Niepokój przychodzi o zmierzchu” wg Marieke Lucasa Rijneveda w reż. Małgorzaty Wdowik z Wrocławskiego Teatru Pantomimy na 44. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Scena zasypana jest śniegiem, na łóżku leży gruba pierzyna -bufor, kokon, izolacja -przykrywająca, jak się za chwilę okaże, dziewczynkę, w głębi stoi przeszklona przyczepa, w której znajduje się  jej rodzina ze zmarłym synem, z boku stoi stół z krzesłami(scenografia Aleksandr Prowaliński). Świat wokół wydaje się pusty, skostniały, ludzie, ich rytuały, kondycja, mentalność zaprzeszła, upodabnia się do zniekształconych zwierząt już zastygłych, jakby zamrożonych(rzeźby Jana Baszaka). Wieje niepokojem, napięciem, chłodem, choć pod warstwą znojnej codzienności buzują niewypowiedziane, tłumione emocje.  Może to studium metaforycznej katastrofy a może surowa, walcząca z przeciwnościami losu rzeczywistość. Biedna, zagrożona, przestraszona. W dominującej bieli i czerni z ostrym akcentem krzyczącej czerwieni. W symbiozie wszechobecnej śmierci z walczącym o przetrwanie życiem. Ale jest to też opowieść o dojrzewaniu, otwierania oczu na świat taki jaki jest: niezrozumiały, trudny, tajemniczy. I wymagający. Może dlatego dziewczynka nie zdejmuje czerwonej (jak wołanie o pomoc), ciepłej (jak gwarancji poczucia bezpieczeństwa) kurtki odkąd skończyła dziesięć lat(kostiumy Mai Skrzypek). Mierzy się, podobnie jak dorośli, z traumą związaną ze śmiercią brata, zwłaszcza że ma poczucie winy(chciała, by to on umarł, zamiast jej ukochanego zwierzątka). W dodatku życie na wsi gdzieś na końcu świata jest bardzo trudne. Stado zabija zaraza, weterynarz wygląda jak rzeźnik (po łokcie czerwone jak krew rękawice), ojciec jest zapracowany, szorstki w obyciu, matka w głębokiej depresji(ciągle tyłem do widowni, z zakrytą włosami twarzą) zajęta kompulsywnym ale trzymającym ją przy życiu porządkowaniem domu(odkurzanie), gotowaniem. Panuje bieda, nie ma szans, by można było się od niej uwolnić. Dziewczynki nie odważają się nawet marzyć o lepszej przyszłości (super chłopaku), choć wiedzą, że gdzieś szczęśliwsze życie na pewno jest możliwe. Mają jednak świadomość, że pozostanie poza ich zasięgiem.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Ta przytłaczająca atmosfera smutku, beznadziei, syzyfowej pracy budowana jest za pomocą układów pantomimicznych, bardzo sugestywnych, wyrazistych, mocnych (zaganianie dziecka jak zwierzęcia przez dorosłych ),  naprowadzającego na sens obrazów scenicznych lapidarnego tekstu Roberta Bolesta, który zaadoptował książkę Marieke Lucasa Rijnevelda, tworzącego nastrój oświetlenia Aleksandra Prowalińskiego, mrocznej muzyki, którą specjalnie do tego spektaklu napisała Agata Zemła. Małgorzata Wdowik, reżyserka, z Magdaleną Komornicką, dramaturgiem, podjęły się bardzo trudnej formy wypowiedzi, która też jest wyzwaniem dla całego zespołu, bo oprócz opracowania konkretnych komunikatów mimicznych i ich wpisania w sztukę, musi wypowiadać kwestie scenariusza Roberta Bolesto, co jest zadaniem czysto aktorskim. Agnieszka Dziewa, Urszula Kuśnierz (gościnnie), Anna Nabiałkowska, Karolina Paczkowska, Artur Borkowski, Eloy Moreno Gallego, Jan Kochanowski, Jakub Pewiński radzą sobie jak mogą z tym trudnym zadaniem. Pozostałe komentarze wyświetlono w głębi sceny, które mogły być indywidualnie czytane przez widzów(jeśli były dla wszystkich widoczne). To łączenie różnych środków wyrazu rozpraszało, osłabiało siłę wypracowywanej ekspresji. Paradoksalnie zakłócało sceniczną narrację. Pomysł był doskonały ale dramaturgicznie niedopracowany. Oddzielnie wszystko jest świetne- iskrzy, dotyka, uruchamia wyobraźnię – ale w zestawieniu nie sumuje się w oczekiwaną porażającą kulminację. Piękne kwestie(język), ważne tematy(izolacji, wykluczenia, straty, relacji, więzi), sugestywne pantomimiczne układy, wyświetlane lapidarne jak drogowskazy teksty, scenografia-instalacja, adekwatne kostiumy, podprogowa muzyka-koncert to byty podobne ale równoległe. Elementy patchworku. Pozostają w pamięci, ale każdy działa autonomicznie. Tworzą oddzielne narracje o tym samym. Nie stapiają się w silnie działającą jednię.

Zapewne taki właśnie teatralny obraz świata istnieje tu i ówdzie naprawdę. Co jest  smutne, przygnębiające. Ciężka, niekończąca się nigdy praca, zarazy, pandemie. Nieszczęścia. Śmierć. Żałoba. Rodzice, z którymi młodzi nie mają kontaktu. Pozostawieni sobie zmagają się z problemami, ze światem sami. Wrastają w biedę od urodzenia po kres życia, skazani na oczywistą przegraną. Z kompleksem niższości, z poczuciem winy. Przerażenia. Uwięzieni w brutalności relacji. Z nieumiejętnością okazywania uczuć. Bez hamulców w seksualnym eksperymentowaniu, w niemym podporządkowaniu się losowi. W strachu, niepewności, błądzeniu. W świetle dnia jeszcze do zniesienia, ale ze świadomością, że niedający się niczym zneutralizować niepokój zawsze przychodzi o zmierzchu.

Tytuł oryginalny

44.WST: NIEPOKÓJ PRZYCHODZI O ZMIERZCHU WROCŁAWSKI TEATR PANTOMIMY IM. HENRYKA TOMASZEWSKIEGO WE WROCŁAWIU

Źródło:

okiem-widza.blogspot.com
Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk