"Sonata jesienna" w reż. Eweliny Pietrowiak w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Wprawdzie porównywanie teatralnej wersji "Sonaty jesiennej" Ingmara Bergmana do filmu nie ma większego sensu, albowiem są to przecież dwa autonomiczne byty, dwie różne sztuki, to jednak nie sposób uciec od takich porównań. To się może udać tylko tym, którzy filmu nie widzieli. Myślę tu zwłaszcza o tym najmłodszym pokoleniu, o młodzieży stanowiącej publiczność teatralną. Choć z drugiej strony, młode pokolenie pewnie zupełnie inaczej odbiera ten spektakl aniżeli tzw. dojrzała widownia. Wynika to nie tylko z różnicy doświadczeń między pokoleniami, ale przede wszystkim stąd, że ci młodzi ludzie na ogół wychowywani są dziś (bo teatr ciągle silnie oddziałuje na formowanie się mentalności młodzieży, jej gustów estetycznych i osobowych) przez diametralnie inne przedstawienia aniżeli "Sonata jesienna" w Ateneum. Ten spektakl nie ma w sobie nic z obowiązującej dziś mody na antyteatr, antykulturę i antyestetykę. "Sonata jesienna" nawiązuje