EN

14.03.2024, 17:23 Wersja do druku

Bez metafizycznego przeżycia

„Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa w reż. Jacka Bały w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Magdalena Hierowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Roman Jocher / mat. teatru

Jak trudno stworzyć interesująca adaptację tego nadzwyczaj osobliwego dzieła, jakim jest „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa, wiedzą nie tylko krytycy teatralni, bo to w tym przypadku najmniej istotne, ale również twórcy. Wiedzą również o tym widzowie, których oczekiwania wobec inscenizacji często kończą się prozaicznym stwierdzeniem: książka była lepsza…

Pomimo ogromnej popularności „Mistrza i Małgorzaty” i wielu realizacji zarówno w świecie filmowym jak i teatralnym, adaptacja tego arcydzieła wciąż sprawia wiele kłopotów. Pewien rodzaj chaosu w głównej linii fabularnej, przez wielość równoległych wątków zawartych w oryginale, może powodować problemy interpretacyjne. Jednakże warto odkrywać w tej powieści to, co niewidoczne dla ludzkiego oka, bo przecież dobra adaptacja to nie tylko sam opis wydarzeń zawartych w linii fabularnej.

Widz widząc na afiszu ten tytuł będzie zapewne spodziewał się metafizycznego przeżycia, które stanie się nośnikiem konstruktywnych treści. Niestety, w Teatrze Miejskim w Gdyni, oprócz naprawdę wartych docenienia szczerych chęci zespołu, zabrakło wielu elementów, które mogłyby sprawić, że Jacek Bała jako autor adaptacji i reżyser stworzy dzieło, które pozostanie na dłużej w pamięci widzów.

Akcja utworu rozgrywa się w latach trzydziestych w komunistycznej Moskwie, w której podobno już świat nie zasłużył na szeroko pojętą wiarę, ale jednak pojawia się Woland (Mariusz Żarnecki), odkupiciel „dobra”, choć złe jego imię. Jednakże czy autor, który całe życie poprawiał swoją powieść w nieskończoność, zasłużył na to, aby pozbawiono jego dzieło wątków znajdujących się poza realnym światem? Przecież teatr to nie miejsce na sztukę w formie przedmaturalnej ściągi… w dodatku bez filozoficznych uniesień tak ważnych dla autora „Szkarłatnej wyspy”…

Po tym spektaklu pozostały tylko nieprzemyślane pytania bez odpowiedzi: Dlaczego Berlioz (Dariusz Szymaniak) zginął tracąc głowę? Czy Woland kochał Małgorzatę (Agnieszka Bała) i czy Mistrz (Grzegorz Wolf) to tylko autor powieści?… Oczywiście wątek, który powinien wywoływać odczucia transcendentalne – historia Jeszui (Grzegorz Wolf) i Piłata (Piotr Michalski) – został wklejony w narrację jakby zupełnie przypadkowo. 

Same kostiumy pozostawiają również wiele do życzenia. Scena balu u Wolanda stała się raczej imitacją upiornej maskarady poprzebieranych dzieci poszukujących cukierków i straszących psikusami. W tym przypadku warto się zastanowić co mają wspólnego przejrzyste trykoty na głowach i serpentyny z korali? Może to jakieś iluzoryczne nawiązanie do matrioszki, choć istnieje teoria, że owa drewniana figurka wcale nie jest wytworem wywodzącym się z tradycji rosyjskiej, a jej pierwowzorem była japońska lalka. Z perspektywy tego, co oglądamy na scenie nie ma to żadnego znaczenia, tak jak przerysowana i nad wyraz tylko pozornie efektowna sfera wizualna spektaklu, która nie wniosła do treści nic oryginalnego.

Oczywiście słowa krytyczne nie przychodzą z łatwością. Zważywszy, że Teatr Miejski w Gdyni stara się mierzyć raczej z ambitnym repertuarem. Zobowiązuje do tego misja teatru i jego wieloletnia tradycja. Jednakowoż w tej realizacji – takie można odnieść wrażenie – zabrakło odpowiednich subwencji na produkcję tego dzieła i to niestety widać zwłaszcza w sferze wizualnej. Pewnych rzeczy w teatrze nie da się załatać półśrodkami i lepieniem „czegoś” z „niczego”, zwłaszcza, że materiał dramaturgiczny „Mistrza i Małgorzaty” jest bardzo wymagający.

W obliczu sporej ilości teatralnych inscenizacji tego arcydzieła, niestety, gdyńska realizacja, okazała się zbyt błaha i raczej nieadekwatna do zawartych w powieści problemów. Zabrakło oryginalnego pomysłu i odpowiednich środków na wykonanie choćby elementów scenografii. Ogromny potencjał znakomitego zespołu aktorów też nie został należycie wykorzystany, głównie z powodu odwoływania się do konwencji teatru w teatrze, niekiedy absurdalnie odległej od prawdy scenicznej.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła