"Freddie reż. Irmina Kant" Agaty Puszcz i Wojciecha Pitali w reż. Agaty Puszcz w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Joanna Targoń, jurorka 19. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Spektakl dwuczęściowy, by tak rzec - metateatralny, bo część pierwsza tłumaczy się drugą, i odwrotnie. Pytanie tylko, jak się tłumaczy i w jakim celu. Malarnia Teatru Studio jest szeroka i dość płytka. Widzowie, siedzący w długich rzędach, mają więc przed oczami panoramiczne mroczne wnętrze, urządzone w stylu wiejskiego glamouru i campu. Różowe flamingi, podświetlana wanna, łóżko zasłane złotą pościelą, stół zastawiony butelkami, lustro w złotej ramie, toaletka, a do kompletu reprodukcje Botticellego i chyba Caravaggia. W tej scenerii dość koślawo toczy się dramat umierającego na AIDS Freddiego Mercury'ego. Przy Mercurym plączą się: jego kochanek fryzjer, koledzy, platoniczna ukochana, matka i kucharz. Seks (koledzy razem w wannie, fryzjer w majtkach), używki (pijana w sztok ukochana), rock and roll też będzie, bo za przezroczystą ścianą z prawej aktorzy niezdarnie będą udawać zespół Queen. Z trudem można rozpoznać "Want to Brea