"Faust" w reż. Roberta Wilsona w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Katarzyna Tokarska-Stangret w Teatrze.
Znowu ta sama historia. Przed premierą entuzjam, że uznany Robert Wilson zamierza wyreżyserować w warszawskim Teatrze Wielkim "Fausta" Charles'a Gounoda, a po premierze narzekanie, że Wilson jest Wilsonem Odbiór jego spektakli cechuje ambiwalencja, jakiej nie wymyśliłby Gombrowicz: wszyscy zgodnie powtarzają, że to wielki reżyser, ale nie zachwyca. I dobrze, ale czy fakt, że używa typowych dla swoich inscenizacji środków wyrazu, świadczy o tym, że jest manieryczny? A przecież Wilsonowskie gesty nie są tylko ozdobnikiem formalnym. Ruch i gest mają tu ogromne znaczenie przede wszystkim dla zachowania spoistości świata przedstawionego. W pokazywanej we Wrocławiu "Operze za trzy grosze" z Berliner Ensemble wystudiowany gest określał i utwierdzał pewną poetykę, a jednocześnie znikał - stawał się naturalny, niewymuszony. Dawał aktorom ogromną swobodę - był przez nich ogrywany, wyrażał zarówno komizm, jak i dramatyzm. Lekko, precyzyjnie, pięknie.