Bożyszczami tłumów bywają niekiedy postaci szemrane, których ostatecznie los doświadcza tragicznie. Śpiewogra Bertolta Brechta "Opera za trzy grosze", wystawiona na koniec sezonu przez Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu, zapewnia jednak takiej historii komfortowy happy end.
Usadzonemu w fotelu teatru nad Prosną, nasuwała mi się nieodparta refleksja, że dobrych zakończeń niektórych historii mamy zbyt wiele - czego przykładem niezachwiane kariery polityków oskarżanych o protekcję, fałszywe zeznania czy szpiegostwo. A Mackie Majchrów, którzy drwią sobie z prawa, korzystając z uległości jego stróżów, można spotkać nie tylko na scenie. Sfraternizowanie Mackie Majchra z szefem londyńskiej policji budziło jak najgorsze skojarzenia z niedawną wspólną napaścią złodziei samochodów i zaprzyjaźnionych z nimi kaliskich policjantów na jedną z miejscowych redakcji. Do najbardziej smutnych wniosków skłania mnie jednak refleksyjna koncepcja reżyserii "Opery..." zaproponowana przez Jana Buchwalda. Stworzył on bardziej romantyczny kryminał, osadzony w ciężkiej atmosferze Berlina lat 20. - niż roztańczony, pogodny musical z barwnego, londyńskiego Soho. Kaliska widownia śmieje się więc z rzadka i nieśmiało. A szkoda, pon