"Garderobiany" Ronalda Harwooda jest sztuką dziwną nie tylko dlatego, że pomimo wątłej dramaturgii ma za sobą triumfalny pochód przez sceny, zdaje się ponad 40 krajów. Doprawdy trudno byłoby zrozumieć ten sukces na przykład pochylając się w sposób krytyczno-literacki nad suchym tekstem dramatu. Potrzeba było jego konfrontacji ze sceną. No tak! Ale przecież musiał ktoś tego odkrycia dokonać. W Anglii, ojczyźnie Szekspira, było to poniekąd zrozumiałe, bo posiłkując się "Królem Lirem" jest też "Garderobiany" pomnikiem dla największego dramaturga wszechczasów. Co jednak powoduje realizatorami z całego świata, że tak chętnie sięgają do sztuki Harwooda? Myślę - i zdaję sobie sprawę, że nie jest to ani trochę odkrywcze - iż skłaniają ich do tego aktorzy. Rzadko bowiem kiedy aktor natrafia na tak wdzięczną materię jak u Harwooda, na tekst który daje przebogate możliwości interpretatorskie, a przy tym mówiący o nich samych, o aktorach. Z t
Źródło:
Materiał nadesłany