Najpierw Bella nie chce Wokulskiego, bo jest przerażona Jego gburowatością, agresywnością, pewnością siebie, zaborczością. Potem, kiedy - zresztą dzięki Stasiowi - zrozumie "swój problem", zmienia się z widocznymi szansami dla amanta, wczesnopazernego kapitalisty, który też przechodzi swoistą edukacją "uczłowieczenia". Ale możliwe, a nawet pewne - jak to u Hanuszkiewicza - są jeszcze niespodzianki, ba, nawet poważne "odkrycia" tekstowe, których nie zdradzą, aby nie popsuć pointy autorom spektaklu.
Adam Hanuszkiewicz "pisze na scenie" swoje "utwory" i nie ma sensu, aby porównywać to z czymkolwiek lub do czegokolwiek odnosić. Łącznie z "Lalką" Prusa. Z tego "pisania" wyłania się sentymentalna opowieść, z pewną charakterystyczną dla Hanuszkiewicza tęsknotą moralną: aby mianowicie sprawiedliwość na świecie polegała na tym, że białe odtąd będzie czarne, a czarne będzie białe. Bez półtonów i szarości. Niby nic się nie zmienia, a zmienić ma się wszystko. Uwielbia reżyser "Panny Izabelli" takie "odkrycia" i jeszcze bardziej ceni sobie "moralizatorski" ton tych odkryć. Lubi "odkryć", że np. Wokulski to nie żaden wrażliwy postromantyczny bohater, ale zwykły cham, zaś Izabella to nie "lodowata ryba", jeno sentymentalna, wrażliwa panienka. Wszystko jest możliwe, prawie jak w "Dynastii", najważniejsze, by oddać ogólną "sprawiedliwość" wszelkiej rzeczy. Nie ma problemu Hanuszkiewicz z "wyegzekwowaniem" swojego myślenia na scenie, ponieważ a