Dlaczego tak jest? Niektórzy artyści zyskują sławę, uznanie bądź przynajmniej zrozumienie i akceptację za życia, a inni muszą przekroczyć swój ziemski kres, by ich twórczość nagle, z dnia na dzień, albo z wolna, a jednak zauważalnie dla tych wszystkich, którzy towarzyszyli im w zmaganiach z materią sztuki i życia, przemieniała się w wartość istotną. Podobny proces moim zdaniem obserwujemy w rok po śmierci katowickiego artysty Piotra Szmitkego (1955-2013) - pisze Ingmar Villqist w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Za życia ten twórca metaweryzmu był traktowany z przymrużeniem oka przez śląskie i polskie środowisko artystyczne, krytyków; trochę jak takie rozkapryszone, krnąbrne dziecko, które naprasza się dorosłym, żeby za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę, co chwila im coś przynosi, by pokazać, co zmajstrowało albo wymyśliło, co chce znów zrobić. Słowem: zawraca głowę. A tego nikt nie lubi. Świat współczesnej sztuki, także w Polsce (o Śląsku nie wspominając), jest już od dawna skonstruowany z nudnych i przewidywalnych do zrzygania sieciowych segmentów wzajemnej adoracji, stabilnych opcji, bezpiecznych nisz, kuratorskich składek na ubezpieczenie od wszelkich odstępstw od nudy i świętego spokoju, ale z pozorami niezmiennego definiowania "problemów fundamentalnych". Kiedy słuchałem kilka dni temu w Wyższej Szkole Technicznej w Katowicach (gdzie w ostatnich latach życia wykładał Piotr Szmitke) wystąpień uczestników sesji naukowej "Paradygmat r