Koniec z Kordianami, Gustawami, Konradami, Winkelriedami. Koniec z ofiarą za kraj. Koniec z pełnym guślarstwa obrzędem świętokradzkim. Koniec z pośmiertnym życiem romantyzmu. Czy ten "Kordian" coś zmieni? Nie. I co z tego? - o "Kordianie" Juliusza Słowackiego w reż. Jakuba Skrzywanka w Teatrze Polskim w Poznaniu pisze Jan Karow z Nowej Siły Krytycznej.
Dwadzieścia cztery lata - tyle miał Juliusz Słowacki, kiedy pisał reakcję na "Dziady". Przedstawienie Jakuba Skrzywanka, niemal rówieśnika poety z tamtego czasu, ma w sobie niezgodę na to, co najgorsze z polskiego romantyzmu pozostało i co natarczywie nadaje ton współczesności: przekonanie o naszej wyjątkowości, zapatrzenie w historię, gloryfikację ofiary Kordian nie zdołał zabić cara i z tego zostają wyciągnięte konsekwencje. Niezmiennie ciążąca, nieprzepracowana przeszłość symbolizowana jest dwojako. Kameralna przestrzeń Malarni Teatru Polskiego w Poznaniu jest w scenografii Pauli Grocholskiej schematycznie zaaranżowana na miejscowy plac Adama Mickiewicza. Nad całością góruje upamiętniający wydarzenia Czerwca '56 pomnik, w polu gry rozstawiono trzy małe podesty z jasnego drewna. Tego typu placów są dziesiątki. Miejscami pamięci bywają rzadko, częściej nie pozwalają zapomnieć. Jej drugi aspekt zawiera się w zespole aktorskim. Ośmioosob