Przyznam się państwu do wstydliwej słabości: kocham teatr. Wciąż jest dla mnie azylem. A może raczej azylem bywa. Bo coraz częściej scena staje się polem bitwy. Wojna trwa, ale do niedawna przynajmniej nie strzelano w stronę widzów, lecz i ta reguła przestała obowiązywać, co ze zdumieniem zauważyłem właśnie w związku z ostatnią premierą Starego - pisze Mariusz Cieślik w Rzeczpospolitej.
Wiem, że w czasach Netflixa i Twittera wyznanie miłości do sztuki tak staroświeckiej stawia mnie w jednym rzędzie z filatelistami, ale cóż zrobić. Zakurzone kotary, zniszczone obicia, pudełkowa scena są niedzisiejsze, a jednak teatr to dla mnie, mówiąc językiem maksymalnie staroświeckim, świątynia sztuki. Bo to jedno z tych nielicznych miejsc, gdzie można obserwować, jak staje się sztuka. Jak słowo, rekwizyt, gest zamienia aktora w postać, a tekst w opowieść. Tak, wiem, że teatr współczesny lubi epatować brutalnością, jednak nie zmienia to istoty rzeczy. Wciąż jest dla mnie azylem. A może raczej azylem bywa. Bo coraz częściej scena staje się polem bitwy. Na podziały estetyczne nakładają się polityczne i towarzyskie. Afery wybuchają raz po raz: Teatr Polski we Wrocławiu, który w zasadzie przestał działać; awantura o "Klątwę" w warszawskim Powszechnym; a teraz konflikt tlący się w krakowskim Starym. Wojna trwa, ale do niedawna przynajmniej