Dziwne doprawdy zjawiska dzieją się w naszym teatrze. Po wielu doświadczeniach, badaniach i dyskusjach, kiedy zdawałoby się, że można już cośkolwiek zawyrokować o potrzebach i upodobaniach naszej publiczności - okazuje się znienacka, i to w niejednym wypadku, że jest właśnie inaczej i całkiem przeciwnie niż można było przypuszczać. Np. kto by odgadnął, że "intelektualna" sztuka Camusa o dżumie, która poniosła klapę w Paryżu, spodoba się właśnie najprostszej u nas1 publiczności w Nowej Hucie? Albo że patriotyczna piła Felińskiego o Barbarze Radziwiłłównie, której teatry od pół wieku unikają jak dżumy, odniesie ogromny sukces w robotniczej. Łodzi, w Polsce Ludowej 1959? Nasi socjologowie przygotowują właśnie ankietę złożoną ze znacznej ilości pytań, by zbadać stan psychiczny widzów teatralnych. Ale jaka ankieta potrafi wytłumaczyć zjawiska pozornie przeczące zasadom logicznego myślenia?
"Sprawa Barbary" Alojzego Felińskiego jest historycznie rzecz biorąc zupełnie jasna. Autor rzucił ongiś "na świeży grób Polski" ów "wieniec apoteozy przeszłości", który naród przyjął gorąco i wdzięcznie jak zamówienie wykonane w porę i bez zarzutu. Grano więc tragedię Felińskiego często i demonstracyjnie, krzepiąc nią serca prawie przez cały wiek - od prapremiery w Teatrze Narodowym 1817 do ostatniego wystawienia w teatrze lwowskim 1911. Historia jaką wydumał Feliński o złej cudzoziemce i szlachetnych Polakach, ukształtowała na długo wiedze powszechną o epoce. Nawet "Wyspiański, choć mniej zawzięty na Bonę, oparł się w zasadniczym konflikcie Zygmunta Augusta na Felińskim. Tylko że Wyspiańskiego interesują już inne sprawy, związane z malarskością tematu i przemianą wewnętrzną króla. Wspominam o Wyspiańskim, bo jego niedokończony i złożony z fragmentów dramat, podobnie jak trylogia Rydla na ten temat, grane były w czasach między