- Dejmek był człowiekiem fascynującym, ale też pełnym sprzeczności. Jego można było tylko albo nienawidzić albo kochać. Był całe życie niepokorny wobec władzy, także partii, choć do niej należał. Z drugiej strony stawał także okoniem wobec środowiska teatralnego - mówi aktorka Barbara Horawianka.
Jaka była Pani droga do aktorstwa, do teatru? - Bardzo trudna, jak dla większości mojego pokolenia. Z Katowic, w których się urodziłam, pojechaliśmy po wybuchu wojny z mamą braćmi i babcią na głuchą wieś pod Tarnowem, gdzie przetrwaliśmy okupacją, ciężko pracując fizycznie, przez cały rok, od piątej rano. Np. zboże mełłam z bratem w żarnach po dwanaście nieraz godzin dziennie, a w tzw. stępie tłukłyśmy z dziewczynami proso, śpiewając. Widziałam też trupy dzieci żydowskich zabitych przez Niemców. I mimo, że wydawało mi się, iż tak już będziemy żyć zawsze, to jednak po wojnie znaleźliśmy się w Krakowie, docierając tam odkrytą lorą, towarowym pociągiem w 1945 roku. Po wojnie nie miałam możliwości pójścia na studia. Panowała straszna nędza, moja mama została sama z trojgiem dzieci i naszą babcią, bo ojciec zginął na wojnie. Powiedziała mi więc: "Córeczko, chłopcy muszą się wykształcić, ale ty musisz mi pomóc", więc