Barbara Batyra odeszła jako talent, któremu "dane było spróbować", który wyszedł ze sfery pełnego pokory nieśmiałego marzenia, któremu dane było wreszcie lepić w materii, dla której się narodził.
Nieubłagany jest czas - to już 3 miesiące mijają od odejścia Barbary. Z wielu przemyśleń snutych przez ten czas wynika jedno: odeszła jako talent, który zdążył się spełnić. Barbara zawsze "ciążyła" ku Sztuce. I skoro nie udało się tego realizować zaraz na starcie, w Jej życiu Sztuka była ciągle obecna, trochę w sposób zastępczy - spektakle, koncerty, opera - obcowała z nią od strony widza, odbiorcy, konsumenta. Bez śmiałości wypowiedzenia pragnienia, aby zbliżyć się jeszcze bardziej, aby... stanąć po drugiej stronie rampy. I oto na kilka lat przed odejściem zdarzyła się okazja do realizacji długo noszonego w sercu marzenia. Zaczęło się od "ubrania" Jacka Zienkiewicza w monodramie "Donna Kamelia"; potem były "Trzy listy prababki" wg opowiadania Zygmunta Bartkiewicza - tu już był prawdziwy rozmach: rozbudowana dekoracja i bardzo "trafione" - osobiście przygotowywane - dziewiętnastowieczne kostiumy dla trójki aktorów (Danuta Nagórna,