"Podróże Guliwera" wg Jonathana Swifta w reż. Pawła Miśkiewicza w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.
"Podróże Guliwera" Pawła Miśkiewicza to praca magisterska o kolonializmie, czyli - jak to magisterka - keks cytatów i mądrości. Nudny, szkolny, uwrażliwiający wykład. Kazanie na trzy godziny, oszałamiająco puste, gdzie krzyk i zagrywa udają intencje, kazanie recytowane przez aktorki zawodowe, choć mógłby to robić syntezator mowy. Pomyja po teatrze postdramatycznym, który dawno już się skończył, ale jeszcze tego nie wie. Nie wiem, jak zapóźnionym należy być snobem, żeby się dzisiaj czymś takim podjarać. Kompozycyjnie mamy sequel "Podopiecznych". Tę samą kaskadę drętwych deklamacji, które można by powiedzieć w porządku odwrotnym i nie byłoby różnicy. W tym odcinku nie biedniejsi przybywają do nas, lecz my do biedniejszych, ale znowu NASZA WINA. W pierwszej części Wikipedia, kopiec dat i faktów, w drugiej - wreszcie wyruszają w podróże z tytułu, ale najlepiej, kiedy się na chwilę zamkną i se pośpiewają. Ciągnie się to jak glut, ja