Dla filmowców wojna jest towarem, który można zmieniać, ciąć, fałszować, wymyślać na nowo (wątek Powstania Warszawskiego). Liczy się widz, a nie prawda historyczna, ludzkie tragedie schodzą na dalszy plan - o spektaklu "Niech żyje wojna!" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu pisze Sebastian Krysiak z Nowej Siły Krytycznej.
Wyciemnienie; na scenę wchodzą bohaterowie spektaklu. Któryś się potknął, zaklął. Robi się cicho. Światła. Na scenie mocno wymalowana kobieta i czterech mężczyzn: dwóch umundurowanych i dwóch nagich. Ci nadzy to premier Stanisław Mikołajczyk i ikona milionów Polaków, Janek Kos. Ulubieńcy Wałbrzyskiej publiczności, Monika Strzępka i Paweł Demirski, wrócili do Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego. W ramach cyklu "znamy znamy", zmierzyli się z kultową pozycją rodzimej popkultury: powieścią Janusza Przymanowskiego "Czterej pancerni i pies" i jej serialową ekranizacją. Co z tego wyszło? Cóż, przed premierą w ciemno można było założyć, że spektakl nie odbiegnie od formy, do której przyzwyczaili widzów Strzępka z Demirskim - aktorzy na scenie mieli pić, jeść, palić, kopulować i kląć na potęgę, a gdzieś pod farsowym płaszczykiem, bluzgami i szybkim tempem, miała znajdować się radykalna diagnoza społeczna. Zaczynając od diagnozy