Piotr Dąbrowski jest pierwszym od wielu kadencji dyrektorem Teatru Dramatycznego w Białymstoku, który publicznie wypowiedział wojnę aktorom. Rzucił rękawicę i - w przeciwieństwie do swoich poprzedników - nie poległ. Wygrał bitwę. Czy starczy mu siły i konsekwencji, by wygrać wojnę o dobry teatr? - pyta Jerzy Szerszunowicz.
Swoich oponentów Dąbrowski [na zdjęciu] nazywa "gwiazdorami". Używane w kuluarach określenia "grupa inicjatywna" i "banda czworga" kwituje śmiechem. - Jest kilka osób przeświadczonych o swoim geniuszu, zakochanych w sobie. Zatrzymali się w rozwoju zawodowym, nie widzą potrzeby pracy nad sobą, są toksyczni dla całej reszty - mówił dyrektor na łamach "Porannego". Ta diagnoza to atak, ale zaprawiony goryczą. Dyrektor przyznaje, że jeszcze niedawno dopieszczał chętnie tych, których chce teraz przywoływać do porządku. Dawał im pierwszoplanowe role, nagradzał, publicznie wygłaszał peany na cześć ich zasług, pracowitości, umiłowania teatru. Co się stało, że nagle zmienił front? Nóż w plecy Od dawna wszyscy zainteresowani wiedzieli, że trzyletnia umowa o pracę Dąbrowskiego wygasa z końcem czerwca. Sygnały z Urzędu Marszałkowskiego były jasne: władze chcą pozostania dyrektora na kolejne trzy lata. Zgodnie z procedurą, urzędnicy wystąpili