Największe emocje widzów podczas najnowszej opery, wystawionej w Teatrze Wielkim - "Strasznego Dworu" - wywołuje zrzucenie na salę balonów (zapewne zostały po teatralnym balu sylwestrowym, na którym zawiodła frekwencja) - i to w czasie trwania ostatniego aktu, gdy na scenie balet tańczy mazura. Niestety, jest to jedyny "nowatorski", acz chybiony pomysł w tym spektaklu. Nie dość, że odwraca uwagę publiczności od jednej z nielicznych, udanych scen, to wprowadza zamieszanie: widzowie z parteru odbijają balony, dzieci, aby je złapać, biegają między rzędami, dowcipnisie przekłuwają je z hukiem. Generalnie przedstawienie jest nieudane, nudne, anachroniczne. Czyżby reżyser wpadł na pomysł z balonami dopiero w trakcie spektaklu, obserwując reakcje widzów? Aż do momentu zrzucenia balonów publiczność bowiem kręci się, kaszle i ziewa. Ci, którzy nie znają treści libretta, nie mogą się zorientować, o co chodzi w tej sielance według Grabows
Tytuł oryginalny
Balonowy dwór
Źródło:
Materiał nadesłany
Przegląd nr 8