"Balladyna" Juliusza Słowackiego w reż. Pawła Świątka w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Artur Grabowski w portalu Teatrologia.info.
Ciasny horyzont sceny zamknięty półkolem kamiennych ław amfiteatru. Ni to antyczny, ni to nowoczesny, bo jakiś taki szaro-betonowy, jakie widuje się jeszcze gdzieniegdzie w postkomunistycznych parkach miejskich. Zaledwie kilka pięter, wąskie szpary po bokach między polem gry na poziomie podłogi a pierwszym rzędem widowni, wokół jawna ciemność pudełkowej sceny. Ta aranżacja przestrzeni zostanie z nami do końca, będzie ekranem projekcji i miejscem spotkań postaci oznaczanym jedynie ich działaniami. W środku dziura, może kałuża mitycznego jeziora Gopło, może czeluść piekielna, z której wyłonią się zmory i w którą wpadną nieszczęśnicy. A może - nic. Zmaterializowana nicość, niepodobna nawet do śmierci, po prostu duchowa pustka, albo bagno absolutnej materii Od początku wiemy, że ta komedia będzie przygnębiająca, ale przecież to dopiero początek! Przed nami dwie godziny dramatu, coś musi się zdarzyć. Czyż nie jesteśmy u źródeł teatru,