"Balladyna" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Narodowej w Warszawie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.
Reżyser Artur Tyszkiewicz nie wykorzystał szansy na nowe odczytanie sztuki Juliusza Słowackiego. Spektakl nie robi piorunującego wrażenia. W głośnikach grzmi, zapowiada się na potężną burzę, a wszystko rozłazi się po kościach. Pioruna przeszywającego zbrodniczą Balladynę nie usłyszymy i nie zobaczymy. Reżyser skreślił go ze scenopisu, a szansę na wyraziste przedstawienie traci, bijąc rekord liczby scen pozbawionych pointy. Można się jedynie domyślać jego interpretacyjnych intencji, bo żadna do końca się nie zmaterializowała. Opowieść o zbrodni i karze z walką o władzę w tle wypada banalnie. Intrygująco zapowiada się groteskowe zderzenie siermiężnej popegeerowskiej wsi z naszymi narodowymi mitami. Ale i wtedy nadzieje na krwisty spektakl rozmijają się z teatralną rzeczywistością. Pustka dominuje Scena Narodowego zmienia się jak w kalejdoskopie, rozkłada niczym harmonijka, tworzy wielopiętrowe konstrukcje. Aktorzy nie wiedzą