Cenię odwagę i konsekwencję, z jaką Paweł Miśkiewicz adaptuje, przycina, preparuje teksty, zszywa je na nowo po swojemu, uwalniając od dotychczasowych znaczeń, dodając nowych. Dostosowuje literaturę do własnej wizji teatru i spraw, które go w nim interesują. Z odwagą, doprawdy, mamy do czynienia, zwłaszcza w przypadku ostatniej premiery "Wiśniowego sadu", gdyż "poprawianie" Czechowa może wzbudzać wątpliwości. Okazuje się jednak, że zabieg zamknięcia dramatu w pięciu scenach poprzedzonych prologiem i zakończonych epilogiem (całość 1 godz. 40 min.) znajduje uzasadnienie w przesunięciu akcentów, wydobyciu esencji relacji i opowiedzeniu o nich jednym tchem, dotknięciu tego, co naprawdę istotne - od pierwszej chwili przedstawienia. Zamiast dialogu Duniaszy i Łopachina poprzedzających przyjazd Raniewskiej, "prezentującego" sytuację dramatyczną, w przedstawieniu Pawła Miśkiewicza pierwsze słowa należą do starego Firsa (Cezary Kuss
Tytuł oryginalny
Ballada o wiśniowym sadzie
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 6