"Co jest takiego w Genecie i w interpretacji sartrowskiej Ge-neta, że ja przed nimi oboma, przed samym Genetem i przed sartrowskim Genetem, muszę się bronić? - zapytywał sam siebie Witold Gombrowicz w "Dziennikach". - A jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Sartre, dał się nabrać Genetowi. Dobrze, Genet według Sartra aktem wolnego wyboru zwraca się przeciw własnej wolności wybierając siebie jako złodzieja, pederastę i złego - akt tyleż potwierdzający wolność, co ją niweczący - i wywiązuje się proces dialektyczny, w którym to, co wymierzone przeciw własnej wolności, doprowadza do ruiny byt w ogóle, byt staje się fantasmagorią, wewnętrzną sprzecznością Zła, które jest negacją uniemożliwiającą nawet Złu istnienie... i oto Genet poprzez nicość odzyskuje wolność, której się wyrzekł, a z nią i świat. Dobrze. A jednak ten wywód ani na chwilę nie tracący gruntu pod nogami, gdzieś jakoś zawisał w próżni..."
Tytuł oryginalny
Balkon
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie nr 12