„Suite en Blanc/ Windgames” Edouarda Lalo i Piotra Czajkowskiego w chor. Serge'a Lifara i Patricka de Bany w wykonaniu zespołu baletowego Teatro Colon w Buenos Aires. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Stolica Argentyny, tak jak i sam kraj, nieodłącznie kojarzy się z Witoldem Gombrowiczem. Jego Trans-Atlantyk, co prawda będący fikcją literacką, w której autor, posiłkując się własnymi doświadczeniami, ukazywał groteskowo i cynicznie obraz polskiej emigracji w tymże pięknym świecie. I może już nie ma owego społecznego obrazu, ale pozostaje miasto, które posiada magię codzienności, ale głównie nocnego życia. Ulice pełne przemieszczających się przechodniów, mijane domy, kwartały przypominają Nowy Jork, choć to Ameryka Południowa. Brakuje drapaczy chmur, mimo to analogie pojawiają się na każdym kroku. Stolica Argentyny ma własny Broadway z licznymi teatrami. Ale posiada coś niezwykłego i niepowtarzalnego i nie chodzi o wyborne wołowe steki w licznych restauracjach, ale o taniec. To tango, które nieodparcie kojarzy się z metropolią. To nie tylko ulice, gdzie głównie w sobotnio-niedzielne popołudnia można spotkać pary i grupy tańczące na chodnikach figury, ale przede wszystkim sale pokazów. Jedna z nich, chyba najbardziej znana to Tango Porteno, która kusi, aby ją odwiedzić, wielkim neonem. Wieczór przypomina wizytę w paryskim Moulin Rouge. Kolacja, a następnie niezapomniany wieczór, który składa się nie tylko ze zjawiskowego tańca, ale i przejmującej muzyki i śpiewu. Rzewne milongi nadają klimat, który długo pozostaje w pamięci jako świat uczuć, emocji i czarno-białych barw zdjęć, na których królowała Eva Peron. Ten głęboki świat przeżyć kontrastuje z radością – niczym zaczerpniętą z dzielnicy La Boca, która jak tęcza ukazuje jasne i śmieszne barwy owego świata. Jednak Buenos Aires, dla teatromanów, posiada jeszcze jedno ważne miejsce. To Teatro Colon. Przepiękny budynek umiejscowiony w samym sercu miasta jest jego wizytówką, ale i artystyczną perłą. Zbudowany na przełomie wieków dziewiętnastego i dwudziestego, kilka lat temu odrestaurowany, jest przykładem wielkiego architektonicznego kunsztu teatralnego. Przekraczając próg parteru można doznać niesamowitego olśnienia. To nie tylko plafon, który otacza widownię, ale siedem pięter lóż. Niesamowity widok. Ich zwieńczeniem jest prawdziwa galeria z miejscami stojącymi. Operowo-baletowa instytucja oferuje w każdym sezonie szeroki program artystyczny, który uzupełniają również koncerty i recitale. Prawie każdego wieczoru można przenieść się w magiczny świat sztuki muzycznej. Jeszcze jedna ciekawostka. Kurtyna. To zawsze ciekawy element opisu. Wielka, koloru bordo zasłona zwieńczona tańczącymi postaciami, jest tak ciężka, że potrzeba dwóch pracowników technicznych, ubranych w lokajskie liberie, aby przytrzymali jej rogi, aby nikomu nie stała się krzywda. To komiczny element w tejże poważnej instytucji. I świat paradoksów powoduje, że właśnie w tym wyjątkowym miejscu, w mieście tango przyszło mi zanurzyć się w baletowe dwie opowieści. Układanka iście nieprawdopodobna, ale prawdziwa. Teatro Colon, jako jeden z kilku w Ameryce Łacińskiej, posiada liczny zespół baletowy. Od kilku sezonów prowadzi go, bardzo sprawnie i udanie, Mario Galizzi. To świetny przykład, w świecie nam całkowicie obcym, podobnie jak krąg azjatycki, funkcjonowania klasycznej formacji tanecznej. A doświadczenie to niezwykle ciekawe i warte zauważenia.
Zaprezentowany wieczór, złożony z dwóch części, to trochę jak odcienie tango – biel i czerń. Nadzieja, niewinność i rozpacz, ból. Przemyślany dobór choreografii, również ich dystans czasowy pomiędzy nimi, dał pełne pole możliwości do oceny artystycznej zespołu. Suite en Blanc w układzie Serge’a Lifara to klasyk nad klasykami. Pierwotnie wykonany, jeszcze w latach Drugiej Wojny Światowej, przez zespół baletowy Opery Paryskiej w Zurichu, w roku 1943, dziś co prawda może się zestarzał i już nie posiada ożywczej świeżości, ale pozostanie na zawsze świetnym sprawdzianem technicznych możliwości zespołu baletowego. Świetnie w tym pomaga różnorodna muzyka Edouarda Lalo zaczerpnięta z innego tanecznego utworu, tegoż kompozytora – Naumona. Rozpisany na dziesięć fragmentów balet to postępujące po sobie popisy solistów, duetów, szerszych grup artystów do spektakularnego finału w wykonaniu całego ansamblu. I właśnie owa specyfika ukazuje różnorodne możliwości tancerzy. Niestety, w sekwencjach grupowych widać bardzo duże dysproporcje, nierówności i niedociągnięcia. Klasyczna forma jest bezlitosna. Na dodatek muzyka Lalo, która posiada wiele elementów spokoju, skupienia, przetykana hiszpańską drapieżnością, wyolbrzymia brak precyzji i defekty ruchowe. Właśnie w tej części grupa ma największy problem wykonawczy, ale rekompensują go popisy solistów i duety. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Carla Vincelli w Serenadzie. Primabalerina, o wspaniałej sylwetce, pięknie oddaje ducha, owego sentymentalnego fragmentu. Równie dobrze wypada Ayelen Sanchez, a Adagio, będące popisem Camili Bocca oraz Federico Fernandeza to świetny przykład jakości wykonania tańca klasycznego. Współgranie artystów to klasa sama w sobie. Gościnnie Mazurka wykonał jeden z najciekawszych tancerzy młodego pokolenia, solista baletu Opery Wiedeńskiej, Davide Dato. Świetny technicznie, którego skoki są godne pozazdroszczenia, nie miał okazji w pełni ukazania swoich możliwości, bowiem jego epizod jest zdecydowanie zbyt krótki. Ale to bez wątpienia dodatkowy jasny punkt układu Lifara. I właśnie taki jest ów cały fragment. Pełen dobrych solowych popisów, w tle przeciętności zespołu baletowego. Sam tradycyjny układ jest jak widoczek przeszłości, który należy oglądać jak pożółkłe, choć biało-czarne, zdjęcia pamięci tejże sztuki. To ciekawy obraz historii, tego co minęło, stało się wspomnieniem, do którego warto wracać, ale należy pamiętać, że tylko zgrany, równy zespół jest w stanie sprostać wyzwaniom stawianym przez choreografa urodzonego w 1905 roku w Kijowie, a przez lata szefa zespołu Opery Paryskiej, dla którego właśnie forma klasyczna jest wyznacznikiem jakości i mistrzostwa artystycznego.
Część druga to chyba zamierzony i celowy kontrapunkt. Po jasnej barwie nadchodzą ciemne kolory. Windgames do koncertu skrzypcowego Piotra Czajkowskiego w choreografii Patricka de Bana rozegrany jest w czerni przepasanej drobnymi wstawkami kolorów w kostiumach solistów. Jedynym elementem dekoracyjnym jest projekcja w tle, która oscyluje od beżu przez czerwień do błękitu. Nastroje, emocje i powiew owego wiatru buduje owe tło, które nie ma charakteru ożywczego, ale właśnie wspomnień i nostalgii. Historia nie jest opowieścią linearną. To raczej rzecz o artyście rzuconym w wir wspomnień i dawnych relacji. Można budować własne interpretacje i tropy, ale jeden pozostaje najbliższy – Wacław Niżyński, pozostawiony w samotności i izolacji. Wspomina, marzy, dekonstruuje. Patrick de Bana, urodzony w Hamburgu, tancerz i choreograf, przez pewien czas wyznaczał trendy tańca współczesnego. Dziś lekko zapomniany powraca w bardzo dobrej formie. Jego układ, pierwotnie przygotowany dla baletu Opery Wiedeńskiej w 2013 roku, został w Buenos Aires rozwinięty i poszerzony. Jest świetnym przykładem pracy zespołowej, gdzie tancerze lepiej odnajdują się niż w klasycznej formie Lifara. Choreografia ukazuje kontrasty – żywiołowości i spontaniczności, a także spowolnienia, wyciszenia. Doszukać się można różnych technik ruchu, w tym elementów zaczerpniętych z teatru japońskiego. De Bana wielokrotnie eksperymentował, czerpiąc z różnych kręgów kulturowych, co daje niezwykle ciekawy efekt. Stylistyka ruchu jest frapująca, nieoczywista. Ale palma pierwszeństwa należy się soliście. To zjawiskowy David Gomez. Jego taniec rozpoczyna się bez muzyki. Spowolniony ruch, spojrzenie, daje świadectwo pewnej nuty wspomnień. Ale dalej, gdy już pobrzmiewają genialne dźwięki Czajkowskiego jest wręcz olśniewająco. Gomeza partia utkana jest z kontrastów narcystycznej siły i samotności. Gdy dźwięki skrzypiec pobrzmiewają złowieszczo widać dokładne gesty i ruchy artysty, który wyraża ból, cierpienie, ale przede wszystkim wspomnienia. Przywołuje świat, którego nie ma. Ale pozostaje on ze swoimi myślami i tańcem, który przypomina lata sukcesów i niespełnionych uczuć. To wspaniały fragment, który miejmy nadzieję powróci również do Europy.
Niezwykle istotnym elementem wieczoru było wykonanie muzyki przez zespół orkiestry Teatru Colon pod kierunkiem jej nowego szefa muzycznego Jana Lathama-Koeniga. Ten brytyjski kapelmistrz o światowej renomie, posiadający w swoim rodowodzie również korzenie polskie, znany w naszym kraju, wydobył z orkiestry wszystko, co było możliwe. Część pierwsza bardziej przebojowa brzmiała ekscytująco, ale koncert skrzypcowy Piotra Czajkowskiego z solistą Olegiem Pisheninem, zabrzmiał wręcz zjawiskowo. To nie tylko podkład, ale faktycznie świetna koncertowa praca, bowiem zniuansowanie, umiejętność ukazania dźwiękowych emocji, były ucztą dla uszu i stanowiły świetny komponent dla tanecznego wykonania.
Dwa balety, dwa spojrzenia na sztukę tańca. Klasyka i tradycja oraz nowoczesność i eksperyment. Biało-czarny wieczór w stolicy Argentyny ukazał koloryt zespołu Teatru Colon. Wnioski nasuwają się same. Tradycja jest ważnym elementem świata tańca, ale należy pozostawić jej wykonanie najlepszym. Ale forma nowoczesna jest wręcz wymarzonym prezentem dla kompanii w Buenos Aires. Patrick de Bana osiągnął wielką rzecz przygotowując Windgames bowiem to rzecz o tradycji, ale pisana współczesną kreską. I chyba to jest klucz dla naszych zespołów. Zaufać nowoczesności. Bowiem wizje naszych obecnych choreografów są pełne pomysłów i fantazji. Zatem niech ich kreatywność zapełnia sceny świata, bo w oryginalności i innowacyjności siła rozwoju sztuki baletowej.
Suite en Blanc / Windgames, Edouard Lalo, Piotr Czajkowski, choreografia Serge Lifar, Patrick de Bana, dyrygent Jan Latham-Koenig, zespół baletowy Teatro Colon w Buenos Aires, pokaz: sierpień 2023.