Rozmowa a Maciejem Korwinem, reżyserem "My Fair Lady".
Jak wygląda Pana wizja "My Fair Lady"? - Moja wizja jest taka, jak napisał autor. Rzecz dzieje się w roku 1912 w Londynie i tak się ma dziać - w tamtym czasie i w tamtych realiach. Ma to być żywe, szybkie, wesołe przedstawienie. To, co różni je od pierwowzoru, to mocno rozbudowane epizody, drugi plan i wykorzystanie kilku technik. Poza tym, że robimy musical, będą w nim sceny farsowe, melodramatyczne, komediowe, nawet pastisz i parodie. Pozwalam sobie w operze na żart z samej opery. Żartuję sobie też z teatru. To ma być przyjemny wieczór dla ludzi, którzy chcą w teatrze odpocząć od rzeczy nieprzyjemnych. Nie chciałbym odkrywać jakiś nieprawdopodobnych tajemnic przed widzami, bo nie po to jest musical. A wiemy, że jest Pan, jako dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni, specjalistą od musicali... - Lubię tego typu teatr, robię go od prawie dwudziestu lat. To taka działka, którą mogę uznać za swoją. Musical działa na człowieka poprzez muzyk