"Ferdydurke" Witolda Gombrowicza w reż. Magdaleny Miklasz, koprodukcja Teatru Malabar Hotel i Teatru Dramatycznego w Warszawie. Pisze MP [Marcin Pieszczyk] w tygodniu Wprost.
Gombrowicz - wiadomo, doczekał się pokaźnej biblioteki o swojej twórczości i o swoim życiu. Jednak pewne fakty wciąż pozostają nieznane - Magdalena Miklasz odkryła na przykład, że był pisarzem nudnym. A było to tak: w najbrzydszej i najbardziej niefunkcjonalnej scenografii (Katarzyny Borkowskiej), jaką tylko możecie sobie wyobrazić, aktorzy walczą z formą. Ale nie jest to bynajmniej gombrowiczowska forma, a forma aktorstwa, którą każdy musi wypracować na własną rękę. Bez myśli, co reżyserka chciała powiedzieć, odtwórcy są pozostawiani sobie niczym dzieci we mgle. Paradoksalnie to przedstawienie jest najlepsze wtedy, gdy albo jest bardzo bliskie autorowi (jak w pojedynku na miny), albo gdy mówi zupełnie nowym, ale z ducha gombrowiczowskim tekstem (jak podczas obiadu u Młodziakowej). Pomiędzy nimi mamy sceny chaosu, wygłupów i totalnego już bełkotu w scenach: walki Filidora i anty-Filidora czy kopulacji z jednym z kilkudziesięciu niepotrzebnych