"Łysa śpiewaczka" w reż. Macieja Prusa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Karol Płatek w serwisie Teatr dla Was.
Tak wystawiona klasyka sprawia, że człowiek się uśmiecha od początku do samego końca. Że nie mamy do czynienia z inscenizacyjną rewolucją - prawda. Że sam dramat nie ma już tej miażdżącej siły - też prawda. Tylko co w związku z tym? Niewiele. Bo i tak "Łysa śpiewaczka" w reżyserii Macieja Prusa to spektakl świetny, z którego niejedno można wynieść na później - do intelektualnego przetrawienia. Eugne Ionesco miał słuch. W jego debiutanckim dramacie widać to (słychać to) doskonale. Spotkanie dwóch małżeństw - państwa Smithów i państwa Martinów - staje się punktem wyjścia do ukazania bełkotliwości, wypływającego z nas i nas otaczającego języka. Mieszczanie zupełnie nie mogą się ze sobą porozumieć, żywioł gadania głupot zupełnie zatruwa im głowy. Całe to paplanie można rozpatrywać różnorako - w zależności od historycznego i społecznego kontekstu, w którym przychodzi nam z tą sztuką obcować. W PRL-u - wiadomo - tekst I