Zaczyna się bajkowo. Prawie. Bo oprócz tradycyjnego "było sobie trzech huzarów i kapelan" spektakl zaczyna się od... chrapania. Melodyjne tony niezwykłej, polifonicznej symfonii docierają do uszu publiczności jako pierwsze. Ten żołnierski "koncert" zaskakuje oryginalnością wykonania. Męskie głosy wyodrębniają się z całości ciekawą barwą i charakterystycznym, zindywidualizowanym motywem. Ale za chwilę ta senna (dla mnie jednak urzekająca!) atmosfera zostanie przerwana. Wprawdzie nie obudzi huzarów iście wojenny wystrzał armatni, uczyni to jednak delikatny dźwięk kieliszków napełniających się trunkiem. A potem już tylko... ...poprawny Fredro pod batutą Kazimierza Kutza. Nic nie zaskakuje, nie porusza. Dialogi bohaterów szokują swoim beznamiętnym wydźwiękiem. Wkradająca się w nie trudna do opisania schematyzacja konsekwentnie zamienia postaci w marionetki. Relacje między aktorami drażnią sztucznością i nikłą wiarygodnością. Brak napię
Źródło:
Materiał nadesłany
"Teatr" nr 3