"Loretta" w reż. Michała Kotańskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
Nie poznałem Anny Kociarz, kiedy wyszła na scenę. Nie wiem, czy z powodu platynowej peruki, czy tego, że jej Loretta trajkotała przez telefon podobnie do Shirley Valentine Jandy, w każdym razie - jakby inna osoba. Równie trudno poznać Piotra Jankowskiego po komediowym tuningu. Jego Dave to chorobliwie nieśmiały chłopak, który nigdy nie wie, co zrobić z rękami. Michael Grzegorza Gzyla z kolei zgrywa się na macho. Stoi zawsze w lekkim rozkroku, na biodrach pasek z dużą metalową klamrą, do tego baczki, jakby był naśladowcą Presleya. Każdy z aktorów w "Loretcie", która w miniony piątek miała swoją premierę w sopockim Teatrze Kameralnym, dostał do zagrania jakąś charakterystyczną postać. Nawet jakby za bardzo charakterystyczną. Widać to najwyraźniej w czwartej postaci - Soni Justyny Bartoszewicz. Sonia to Rosjanka, córka właściciela motelu. Bartoszewicz świetnie imituje "rosyjską polszczyznę", jej Sonia jest takim motelowym Kopciuszkiem, sztywnym z