" Król Roger" w reż. Davida Pountney'a w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Pisze Bronisław Tumiłowicz w Przeglądzie.
Premiera "Króla Rogera" zbiegła się z polityczną galą inauguracji polskiej prezydencji. Unijna "wierchuszka" stawiła się w Warszawie niemal w komplecie, do tego premier Węgier, Viktor Orbán, korpus dyplomatyczny akredytowany w naszym kraju, polski rząd, prezydent, media itd. Zaprezentowanie takiemu towarzystwu "polskiej ikony kultury wyższej" miało znaczenie nie tylko informacyjne, opera bowiem niesie też pewien przekaz ideowy. Nie każdy inscenizator umie jednak odczytać przesłanie Szymanowskiego i Iwaszkiewicza, na szczęście reżyser David Pountney zrobił to trafnie i wyraziście. Pasterz, który pojawia się w kraju Rogera i pociąga za sobą jego lud, to fałszywy prorok, mamiący uśmiechem i czarami niby jakiś Harry Potter, ale prowadzący do niechybnej zguby, nie do wolności. Europie w trudnym okresie polskiej prezydencji taka rada może być bardzo potrzebna. Przedstawienie wywołało też całkiem niezamierzony szok emocjonalny - występująca w roli żony