Z mieszanymi uczuciami wychodziłem z premiery "Straconych zachodów miłości", pierwszej szekspirowskiej sztuki w dorobku Agnieszki Glińskiej. Nadspodziewanie nudne przedstawienie uważam za upadek z wysokiego konia cenionej inscenizatorki. Szacowny przekład Leona Ulricha brzmiał miejscami błyskotliwie, miejscami anachronicznie, bałamutnie i niezrozumiale, a już do scenicznego designe'u stylizowanego na współczesny żurnal nie pasował kompletnie. Jest coś niepokojącego w rozprzestrzeniającym się trendzie podporządkowywania wizji swych przedstawień atrybutom nowoczesności. Nie uważam też, że wszystko, co wymyśli warszawski Teatr Rozmaitości, musi się koniecznie - trzeba, czy nie trzeba - rozpleniać na inne sceny. W przypadku najnowszego przedstawienia Glińskiej zdawać by się mogło, że nie treści i znaczenia dyktują zachowanie aktorów, lecz ich modnie skrojone wdzianka i owe ażurowe metalowe krzesełka, wciąż przestawiane w przes
Tytuł oryginalny
Baby górą
Źródło:
Materiał nadesłany
Rzeczpospolita nr 103