"Śmierć komiwojażera" Arthura Millera w reż. Radka Stępnia w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Tomasz Domagała na blogu DOMAGALAsieKULTURY.
Arthur Miller w swojej autobiografii pisał o "Śmierci komiwojażera" tak: "Tu będzie rozprawiał żartowniś, krwawiący zlepek sprzeczności, błazen, w czym tkwiło coś śmiesznego, jak wbity w oko palec. A także coś politycznego, co dostrzegałem dalekim zakamarkiem świadomości, atmosfera była wówczas taka, jakby powstawało nowe cesarstwo, amerykańskie, choćby dlatego, że Europa, co sam wiedziałem, umierała albo już umarła, chciałem więc pokazać nowym wodzom i zadowolonym z siebie królom ciało wyznawcy". Gdy zobaczyłem w ostatniej scenie spektaklu Radka Stępnia, jak Willy Loman (Mirosław Baka) w pokorze stoi przed nami, czekając, aż ciemność w końcu pokryje scenę Starej Apteki i jego losy, pomyślałem, że Arthur Miller byłby zadowolony. Postać bowiem jego bohatera, owego "wyznawcy" znów została "pokazana zadowolonym z siebie królom". Owi "królowie" to nie tyle nasza żyjąca złudzeniem urojonej polskiej mocarstwowości obecna władza, ile my,