Mimo zmian i przesunięć, prób i zapowiedzi rewolucji - poziom teatrów warszawskich, jako ogółu, nadal pozostaje mierny. W mieście, gdzie znajduje się około 20 państwowych scen ważne premiery zdarzają się średnio raz do roku, a czasem nawet rzadziej - pisze Paweł Sztarbowski w Metrze.
Niby sezon ogórkowy, a w warszawskich teatrach wrze jak w ulu. Nie myślcie jednak, że jest to wrzenie artystyczne. To tylko walka o stołki. Wielkie poruszenie w warszawskim ratuszu wzbudziło nieprzedłużenie kontraktu Maciejowi Kowalewskiemu - dyrektorowi Teatru na Woli i powołanie na to stanowisko twórcy Laboratorium Dramatu - Tadeusza Słobodzianka, który miałby rozpocząć pracę już na początku września. O Kowalewskiego walczyli artyści związani z Teatrem na Woli, pisano listy otwarte, urządzano protesty. Jednak wiele osób ze środowiska teatralnego przyjęło tę decyzję bez większych emocji. Mało kto akceptował linię programową, jaką zaproponował Kowalewski, który stał się głównym reżyserem i jednocześnie autorem najczęściej pojawiającym się na afiszu. A trudno uznać, że "Wyścig spermy", "Czerwony Kapturek. Ostateczne starcie" czy "Trzy siostrzyczki Trupki", zwykle głośno reklamowane, zasługiwały w ogóle na pokazanie ich widzom. Dlatego