„Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Michał Centkowski w „Tygodniku Przegląd”.
„Lot nad kukułczym gniazdem” w reżyserii Mai Kleczewskiej zaczyna się piękną sceną. Za wielką szklaną ścianą oddzielającą publiczność od szpitalnego wnętrza projektu Zbigniewa Libery, w kłębach dymu błąka się „Wódz” - jeden z pensjonariuszy (Janusz Grenda). Na chwilę udaje nam się zajrzeć w głąb jego myśli, czemu towarzyszy przejmująca muzyka Cezarego Duchnowskiego.
Chwilę później poznański spektakl osuwa się w jakąś niezamierzoną autoparodię. Upozowane na demoniczne feministki pracownice szpitala – na czele z przez dwie godziny grającą jedną groźną miną Siostrą Ratched w wykonaniu Antoniny Choroszy oraz przeżywającą załamania nerwowe w operetkowym stylu Doktor Spivey (Gabriela Frycz) - torturują biednych pacjentów w imię poprawności politycznej i walki z patriarchatem. Na drodze staje im dzielna, wyluzowana i często machająca rękami Patrycja McMurphy (Daniela Popławska) wystylizowana na nastoletnią hipiskę. Poznańscy aktorzy grają pacjentów nieznośne grubą kreską. Przedstawienie tonie w myślowym i dramaturgicznym chaosie. Amerykański szpital miesza się na scenie z meczami polskiej reprezentacji, siermiężne aluzje środowiskowe z plakatową publicystyką, a przejmująca opowieść o miażdżeniu jednostki przez system zmienia się w smętny produkcyjniak o światowym spisku feministek.