"Lulu na moście" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.
Nieudane "Lulu na moście", czyli dlaczego już nie chcę być jak Dorociński. Zawsze chciałem być jak Marcin Dorociński. Mógłbym się golić co trzeci dzień, a i tak uchodzić za twardziela o gołębim sercu. No i to uwielbienie kobiet... Które, niestety, ma to do siebie, że z czasem przemija. Występ Dorocińskiego w najnowszej premierze Agnieszki Glińskiej potwierdza te obawy. Niby główna rola, a jednak nie. Pani reżyser traci zainteresowanie postacią Izziego Maurera równo 20 minut przed końcem. Wcześniej Dorociński desperacko zmaga się z nietrafionym imidżem swojego bohatera (ktoś złośliwy kazał mu nosić biały podkoszulek i długie, tłuste włosy), nie bardzo wiedząc, co tu właściwie robi. Widz, który nie zna książki ani filmu Paula Austera, nie domyśli się nawet, że ta cała historia to rojenie umierającego, przypadkowo postrzelonego w klubie muzyka. Taki niemożliwy wariant jego życia, szansa na miłość idealną, którą ofiarowuje mu spot