Forma zawsze zajmowała pokaźne miejsce w poglądach i twórczości Gombrowicza. Wygląda na to, że tym tropem poszedł zespół realizatorski. Niestety, po drodze ktoś zapomniał o treści - o spektaklu "Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Atilli Keresztesa w Teatrze Śląskim w Katowicach pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.
Kiedy obcokrajowiec zabiera się za inscenizację polskiej dramaturgii, zawsze jest nadzieja, że odkryje w tekście coś, czego my, Polacy, nie dostrzegamy. Że świeże spojrzenie z zewnątrz rzuci na znany dramat nowe światło, inną perspektywę interpretacji. W przypadku "Iwony, księżniczki Burgunda" w reżyserii Węgra Atilli Keresztesa tak się nie stało, choć przed premierą kuszono spektaklem wizjonerskim. Z wizjonerstwem spektakl ma tyle wspólnego, że rzeczywiście jest atrakcyjny wizualnie. Nic ponadto. Chyba, że wizjonerstwo pojmujemy jako nadmiar pomysłów reżyserskich, nieumiejętność zdecydowania się na jedną, konkretną stylistykę spajającą całość przedstawienia. Wówczas katowicka "Iwona" niewątpliwie będzie spektaklem wizjonerskim. Mimo zastrzeżeń pierwszy akt daje nadzieję. Ascetyczne białe wnętrze skonfrontowane zostało z rozbuchanymi kostiumami, w jakie Bianca Imelda Jeremias odziała parę królewską i dworzan. Wątpliwości budzi pos