Teby dotknęła zaraza. Słychać gorące modły wznoszone do bogów. W powietrzu unosi się dym palących się kadzideł. Czy ofiara zostanie przyjęta, a klęczące, zgięte ku ziemi postaci - wysłuchane? Woń kadzideł pozwala przynajmniej zapomnieć o martwych ciałach.
Tak zaczyna się "Król Edyp" Sofoklesa na Scenie w Malarni (Teatru Polskiego). Widzowie, którzy w tym czasie zajmują miejsca czują się jakby niemymi świadkami zbiorowych modłów na placu w Tebach lub w świątyni tego miasta. Jednocześnie mają wrażenie jakby znaleźli się nagle w starożytnym amfiteatrze, odwzorowanym w mikroskali. Ten sam układ widowni brak wyodrębnionej sceny, proste tło architektoniczne, umowna inscenizacja i aktorzy w niecodziennych strojach (tutaj: stylizowanych, elementy stroju greckiego mieszają się ze współczesnymi akcentami). Cechą poznańskiego spektaklu (w reżyserii Jacka Pazdry) jest ascetyczność i kameralność, pewna nawet rapsodyczność, a jednocześnie wyraźna melodyczność zaznaczana rytmem i barwą głosów oraz muzyką "na żywo" tudzież płynącą z głośnika. Skrajna umowność sytuacji, dekoracji i kostiumów wydobywa na plan pierwszy słowo (świetny przekład Stanisława Dygata), dbałość o piękno ludzkiej mowy w