EN

7.07.2020, 12:34 Wersja do druku

Jerzy Stuhr, Beata Rybotycka i Magdalena Cielecka wspominają prof. Stebnicką

fot. Andrzej Rybczyński/PAP

Wraz z profesor Martą Stebnicką odeszła cząstka tej epoki, która zawsze powinna nam imponować - kultury, klasy, inteligencji, taktu i szarmu osobistego - powiedział PAP Jerzy Stuhr. Podkreślił, że swoim urokiem i promiennością, artystka zjednywała sobie ludzi.

- Na wielu polach zachwycała nas, Krakowian. Pamiętam jeszcze ze studenckich czasów kabaret Jama Michalika, którego była jedną z gwiazd. Pamiętam ją z desek Starego Teatru, wspaniałych ról, ale przede wszystkim pamiętam ją jako pedagoga, uczącego przedmiotu piosenka w Szkole Teatralnej - wspominał w rozmowie z PAP aktor filmowy i teatralny, reżyser, pedagog Jerzy Stuhr.

Zaznaczył, że to "nie była tylko piosenka, to było uczenie pewnej klasy, klasy zachowania się, manier". Zwrócił uwagę, że "zwłaszcza dla pokoleń wykształconych w szarej rzeczywistości PRL-u to było niezwykle ważne, żeby zobaczyć, co oznacza bycie z klasą".

Wspominał, jej "wspaniałe egzaminy i dyplomy z młodzieżą, poczucie humoru". Jak mówił, podchodziła ona z miłością do młodych ludzi.

Stuhr opowiadał także, że kiedy był rektorem Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie nawiązał współpracę z Instytutem Teatralnym w Barcelonie i dochodziło do wymiany pedagogów. "Jednym z pierwszych pedagogów, którego wysłałem do Barcelony była pani Marta Stebnicka. Rozkochała tam w sobie młodzież. Wiem o tym, bo sam w następnym roku pojechałem na seminarium do Barcelony" - mówił aktor.

Podkreślił, że "gdzie się nie pojawiła swoim urokiem, promiennością, zjednywała sobie ludzi natychmiast. "Ja bardzo lubiłem z nią przebywać, słuchać jej w komisjach egzaminacyjnych. To zawsze ona była tą, która szukała jakiejś dobrej stronny w kandydacie, odkrywała pozytywne strony człowieczeństwa" - wspominał aktor. "To jest dla mnie pani Marta, to była pani Marta… Myślę, że odeszła z nią cząstka tej epoki, która zawsze nam powinna imponować - kultury, klasy, inteligencji, taktu i szarmu osobistego" - wskazał.


fot. Marta Walocha/arch. AST

Marta Stebnicka zawsze namawiała nas, żebyśmy nie bali się szukać w teatrze, żebyśmy byli otwarci, żebyśmy byli niebanalni i wprowadzali jakąś nutę szaleństwa do swojej pracy – powiedziała PAP aktorka i piosenkarka Beata Rybotycka.

- Marta Stebnicka była wymagającym i wspaniałym pedagogiem. Zarażała nas miłością do piosenki francuskiej i Francji. Miała ogromne zbiory piosenki francuskiej. Nie wiem, czy nie największe w Polsce – powiedziała PAP Rybotycka.

- Zawsze namawiała nas, żebyśmy się nie bali szukać w teatrze, żebyśmy byli otwarci, żebyśmy byli niebanalni i wprowadzali jakąś nutę szaleństwa do swojej pracy. Chciała, żebyśmy wchodząc na salę prób zostawiali wszystko za sobą i otworzyli się na inny świat, na to, co będziemy tworzyć - podkreśliła.

- Marta Stebnicka była dla mnie najważniejszym pedagogiem w Szkole Teatralnej. Byłam jej asystentem, jej aktorką, reżyserowała mnie w spektaklach muzycznych. Darzyłam ją przyjaźnią i myślę, że ona mnie także. Mówi się, że nie ma osób niezastąpionych, ale dla mnie ona jest osobą niezastąpioną - powiedziała.

- Zawsze mówiła, że trzeba mieć klasę i próbowała przekazać nam na czym ona polega. Uważała, że trzeba umieć zachować się na scenie. Uczyła nas miłości do kostiumu i szacunku do wszystkich ludzi pracujących w teatrze. Była osobą można powiedzieć kompletnie nie z tego świata. Będziemy próbowali coś, z tego, czego nauczyliśmy się od niej, przekazywać dalej. Cieszę się, że spotkałam ją na swojej drodze – mówiła Rybotycka.

Marta Stebnicka, aktorka, reżyser i pedagog, odtwórczyni kilkudziesięciu ról w krakowskim Starym Teatrze; zmarła w poniedziałek w Warszawie w wieku 95 lat.

Marta Stebnicka i Joanna Kulig podczas próby przed premierą spektaklu "Sejm kobiet" Arystofanesa w adaptacji i reżyserii Mikołaja Grabowskiego.

Magdalena Cielecka o Marcie Stebnickiej: była artystką kompletną, inspiracją

- Była artystką kompletną. Oprócz pedagogicznego wsparcia i wskazówek inspirowała też samą sobą - i to w niej pamiętam i cenię najbardziej - mówi Magdalena Cielecka, studentka zmarłej aktorki i reżyserski Marty Stebnickiej.

- Pierwsze, co mi się kojarzy z profesor Martą Stebnicką, to hasło "dziecko, zwariuj". Zapalała nas tym hasłem i inspirowała do tego, żeby porzucić wszelkie konwenanse i żeby nie być grzecznym na scenie. Namawiała do takiego rodzaju szaleństwa, które czasem może jest przekroczeniem, po to żeby nas otworzyć - powiedziała PAP Magdalena Cielecka, przewodnicząca Rady Uczelni Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie.

Jej zdaniem Marta Stebnicka była "artystką kompletną" i inspirowała studentów na wielu poziomach.

- Oprócz pedagogicznego wsparcia i wskazówek inspirowała też samą sobą - i to w niej pamiętam i cenię najbardziej - powiedziała Cielecka. W jej ocenie zmarła profesor wydobywała ze studenta to, co w nim najważniejsze i dążyła do tego, aby studenci "zakochali się w artyzmie.

Aktorka wspominała zajęcia z piosenką i przygotowania do przedstawienia dyplomowego. - Profesor obsadzała nas na przekór tego, co każdy z nas reprezentował. Ja byłam typem grzecznej blondyneczki, więc ubrała mnie jedynie w sweter, kazała włożyć szpilki i śpiewać piosenkę o portowych prostytutkach - opowiadała Magdalena Cielecka i dodała: - Taka była. Z jakimś ryzykiem (...) potrafiła dostrzec w studencie coś, czego sam on sam w sobie nie podejrzewał, a co z jej pomocą wychodziło na zewnątrz i na plan pierwszy.

Przewodnicząca Rady Uczelni krakowskiej AST zapamięta Stebnicką jako osobę ciekawą świata i ludzi, ale i niezwykle serdeczną i życzliwą.

- Była taką damą, diwą przedwojennego Krakowa - nie w sensie dat, chronologicznym, ale w sensie elegancji. Zawsze zadbana, z wypielęgnowanymi dłońmi, we wspaniałej biżuterii - opisywała uczennica zmarłej aktorki i dodała, że studentki szkoły teatralnej wzorowały się na niej.

Stebnicka zapraszała studentów do domu, gościła ich, pokazywała Kraków. Cielecka wspominała, jak profesor zorganizowała im "tour" po krakowskich kawiarniach, w których przy kawie i ciastku opowiadała dziesiątki anegdot z tych miejsc.

- Pamiętam też, że wsiadaliśmy na Rynku w dorożki - nie pamiętam jak to się logistycznie odbywało, ale tak było - i przejeżdżaliśmy po Krakowie, smakując klimat, słuchając jej historii, opowieści, które miały nas zainspirować, by inaczej popatrzeć na zawód aktora" - wspominała Magdalena Cielecka.

Ostatnio aktorki widziały się na spektaklu "Upadłe anioły" w reż. Krystyny Jandy, granym gościnnie w Krakowie. - Zaprosiłam profesor na ten spektakl. Była już troszkę rozchorowana. Widziałam, że jest szczęśliwa, że ma satysfakcję z tego, że ogląda swoje studentki - bo na scenie była też Maja Ostaszewska. Nam to też radość sprawiło. To było przecudne spotkanie, w którym czas zniknął  - opisywała Cielecka. Dodała też, że profesor mimo upływu lat niewiele się zmieniała w sensie energii, temperamentu, poczucia humoru.

Źródło:

PAP