- Moglibyśmy próbować tworzyć imprezę na miarę festiwali w Edynburgu czy Linz, ale oczywiście wszystko rozbija się o finanse. Inną kwestią jest to, że w Polsce brak tradycji sztuki ulicznej. Nie jesteśmy traktowani poważnie, wielu nadal myli nas z żebrakami. W rozwiniętych zachodnich państwach buskerzy są stawiani obok artystów scenicznych czy telewizyjnych, a to przekłada się także na wsparcie finansowe - mówi Romuald Popłonyk, twórca wrocławskiego BuskerBus w rozmowie z Katarzyną Kamińską z Gazety Wyborczej - Wrocław.
Katarzyna Kamińska: Zeszłoroczny festiwal wisiał na włosku, bo nie mógł się Pan porozumieć z władzami miasta w sprawie dotacji. Jak było tym razem? Romuald Popłonyk [na zdjęciu]: W tym roku bez kłopotów dostaliśmy od miasta czterdzieści tysięcy złotych, wspomógł nas także urząd marszałkowski. Cieszę się, że obyło się bez pisania petycji i zbierania podpisów. Jakie nowości czekają nas na tegorocznym BukserBusie? Przede wszystkim festiwal będzie dłuższy niż dotychczas, bo potrwa aż cztery dni. Oprócz tego od wczoraj Portugalka Lurdes Olbert prowadzi w okolicach pręgierza warsztaty malarskie dla dzieci. Jak zawsze przyjadą do nas artyści z całego świata w tym np. słynni australijscy artyści z formacji The 2 Strings. Z częścią z nich łączy nas przyjaźń, sami między sobą informują się o terminie festiwalu. Mówią o nim: "kultowy". Ilu buskerów zgłosiło się w tym roku? Dostaliśmy sto dwadzieścia sześć zgłosze�