"Kiedy przekroczyłem bramę "labiryntu zwanego teatrem", dość szybko zgubiłem drogę i od tej chwili innego świata już nie widziałem". 11 stycznia minęło 50 lat od śmierci Arnolda Szyfmana - pomysłodawcy, budowniczego i wieloletniego dyrektora Teatru Polskiego w Warszawie, który dziś nosi jego imię.
Ci, którzy znali Szyfmana, zawsze podkreślali, że nie spotkali nigdy człowieka, który plan na całe życie nakreśliłby sobie we wczesnej młodości, a następnie - dzięki uporowi - plan ten realizował, odnosząc przy tym niemałe sukcesy. Szyfmanowi nie przeszkadzały w osiąganiu celu żadne trudności. Nie było przeszkód, których nie mógłby ominąć, nie było okoliczności, których by nie przezwyciężył, nie było drzwi, do których by nie zapukał, chcąc utrzymać swój teatr. Zazdroszczono mu "głowy na karku" i chętnie zaglądano do dyrektorskiego portfela. Nazywano go "teatralnym plantatorem", "dyletantem", "kapitalistą", "mistrzem koniunktury", ale też "cudownym furiatem", "Szyfmanem Słupnikiem" i "pierwszorzędną siłą organizacyjną". Drwiono, że gdyby obiekt jego westchnień - aktorka Maria Przybyłko-Potocka - pasjonował się robótkami ręcznymi, to Szyfman założyłby i poprowadziłby fabrykę włóczki. Z upodobaniem wytykano mu obce nazwisko i