We dworze MICHAŁA JASTRZĘBIEC LICHODZIEJEWSKIEGO - mego dziada po kądzieli - istniała malutka scenka teatralna. Wystawiano na niej jednoaktówki, jasełka, robiono okazjonalne "żywe obrazy" i dawano solowe koncerty. Wykonawcami była liczna rodzina, rezydenci i grono przyjaciół - pisze Mieczysław Drzewica Popławski.
Pan Michał na tej scence nigdy nie występował. Choć umiał grać na fortepianie i dysponował pięknym barytonowym głosem. On ex oficer i technokrata nie chciał uchodzić za komedianta i skomorocha. Tylko raz do roku robił wyjątek i śpiewał pieśni Moniuszki i Schuberta. I wykonywał je wyłącznie w salonie. Ale przyszła "kryska na Matyska", bo posiadający zdobyte za granicą wykształcenie inżynierskie - elektryfikator Mińska Litewskiego i polski ziemianin musiał kolejny raz sprzeniewierzyć się swoim zasadom. Zmusiła do tego pana Michała konieczność życiowa. A było nią pojawienie się epuzerów w towarzystwie jego licznych córek. Wystąpił tedy raz jedyny w domowym teatrze. I to w rodowym kontuszu i przy karabeli. Tak przebrany ukazał się na scenie w czasie balu maskowego na Sylwestra Roku Pańskiego 1902. Było to wtedy, kiedy w naszym kresowym majątku zagościli dorodni młodzieńcy - synowie okolicznych obywateli, którzy u mojej rodziny mieli nabywać