"Śnieżyca" w ciepły jesienny wieczór to zjawisko niezwykłe. Z tą właśnie myślą wchodziłam do Teatru im. Słowackiego, by obejrzeć prapremierę spektaklu o tym zimowym tytule. Miałam prawo spodziewać się arcydzieła z racji arcyrodziców całego przedsięwzięcia - Agnieszki Osieckiej i Zygmunta Koniecznego. Po godzinie, wmieszana w tłum, to wchodziłam z teatru. Miałam wówczas okazję stwierdzić, że na wielu twarzach zastygł wyraz rozczarowania i dezorientacji. Zresztą nie było się czemu dziwić. Czułam dokładnie to samo. Powoli budziły się we mnie smętne refleksje. Czy to było konieczne? Czy nikt nie przewidział, ze spektakl nie będzie godnym uwagi wydarzeniem artystycznym? Dlaczego widownie karmi się skromną duchową strawą i liczy się na to, że to ją zaspokoi? Chociaż z pewnością byli tacy, których to zaspokoiło, kurtyna wszak podnosiła się aż sześć, albo siedem razy zanim ostatecznie opadła. Głównym aktorom brakowało sprawno
Źródło:
Materiał nadesłany
"Echo Krakowa" nr 202